Space’r

ide
szukajac otwartej przestrzeni dla płuc
wiec wiatr od Oceanu w takie noce to Bog milosierdzia

i nie jest pocieszeniem
ze ludzkosc kwitnie
bo w betonie siedza zwierzeta
napromieniowane stado
przylepione do szklanych nadajnikow
nagrzane zarlo w korytach
POdane na wizji
i rzeczywistosc smierdzacym zywcem
odzierana ze skory
czci i sacrum

dzisiaj
naglowki
z ostatniej chwili
sklonowany sasiad
z czlonkiem psa
na spacerze po sklepie z zabawkami
wibrator
kulka
za jego reke
szczeniak adoptowany na seks
przyszly wyborca
jedynego
prawdziwego
dobra

slepcy
zbyt leniwi na dowidzenie
daja w kanal
miedzy tatuazami na mozgu
zaczyna brakowac
miejsca na igle

Od nova

dzisiaj zatrzymalem czas

zeby sie nie cofnal

probowal zrobic mi niespodzianke

w jego ostatnim momencie

opamietalem go

swoim pojawieniem sie z przyszlosci

do ktorej nie mial odwagi wejsc

 

teraz jest zawsze

 

 

Metro-Polis

z tego skrzyżowania ulice płyną
rzekami rozlanych świateł
w cztery strony świata
jednak Ona i On
nie rozdwoją się
po ciemku
na niedługim już poczekaniu tonąc w zgiełku
z sercem wyjętym na ręku ponad wstyd

stargana bezdomność
przez szyby patrząca na całe to zbawienie
w ludziach
ale ludzie jadą dalej
odwracają głowy
zachowując sumienie dla bezdomnych psów
i kolorowych dzieci na innym kontynencie
Hollywood school

i kiedy zrobiło się już naprawdę późno
stali pod wiaduktem
patrząc
jak okoliczne bary wypluwają pijanych
bo w nich
ostatnia nadzieja na jutro
pachnące jajkami na bekonie
i swieżą bułką

On wstal pierwszy
starzec
i na jednej nodze
wrócił pod prąd
Ona poprawiała sklejone włosy
założyła tekture na piersi
i teraz
martwię się o nich
bo wchodząc z podniesioną głową
w falę swiateł
z lekkim uśmiechem
i kobiecym zapamiętaniem
nie patrząc
wyrażnie szukała na jezdni
łaskawej od pijanych śmierci
wbrew pozorom

 

 

 

SAMA TRESC

zeby jesc

musze codziennie cos wymyslec

raz robie to a raz tamto

dzisiaj wymyslilem wiersz

i jadlem go powoli

wiedzac ze na dlugo mi nie starczy

sama tresc

tak jest

jak jest ubogo

w slowa wybaczenia

SYN DRUGIEGO BOGA

Syn Drugiego Boga
dał ogłoszenie do porannej prasy
że przyjmuje zapisy na apostołów

zgłosił sie agent ubezpieczeniowy
prostytutka
dwóch bliżniakow kiedyś zrosniętych głowami
i ja
człowiek znikąd
nie szukający miejsca
ani czasu

a później był rzeczywiście koniec świata
na przejściu
koło stacji metra
przejechał Go samochód bo pewnie na śmierć
mu to było potrzebne

myśmy rozeszli się w ludzkość
w czterech stronach szaleństwa
tańczył jej nagi Pan
i to zapisałem
każdym dniem
na własnej skórze

Golebie slonca


człowiek stamtąd uderza do głowy
do krwii
zdarty o Czas
którego nie masz
zgubiłes go spadając z nieba
w zmęczony horyzont piekła
z nim stygniesz
na krawędzi oceanów
nim zbudzi cię swit
w ramionach na przekór tańczącej Venus

i stąd
złożone w dłoniach gołębie
wysyłasz do słońca
niech spłoną razem z nadzieją
w tej chwili nie zastąpi cię wieczność
żadnego zapomnienia

twarze tych ludzi
tak wściekłe
zwierzęce
przez ciemność
przebijają się niemi
z wnętrza Ziemi
nieposkromieni łowcy twej skóry

“outer man invades ends of all nerves
till blood runs dead
obliterated by Time you’ve never had
you were only forced to it
falling from the sky

unto landscape of hell restrained
and you
by the edge of all ocean
simmering
the dawn sees you awaken
in the arms of Venus dancing
its reversed craze

and hence
doves pried free from your hands
and sent to the Sun
burning along all hopes
those moments can only replace you
with eternity given to oblivion

those faces
furious
predatory
through darkness
burst
silent
from the Center of this Earth
unbridled hunters for the skin
placed upon you”

sen

znienawidzony dom
stał się marzeniem
dlatego wróciłem do niego
zmęczony zasnąłem na kuchennym krześle
śnił mi się zakręt w Kolorado, który zawsze biorę za szybko
narta zerwała się i w morze słońca odbitego od śniegu
poszybowała na dno przepaści
a przecież jeżdżę tylko na desce
później otarłem się o sklep zawieszony wysoko pod niebem
ostatnia świątynie Babilonu
z czekoladą, kawą i tlenem dla szaleńców
ale nie zatrzymałem się, bo nie było ciebie
wiec ciągle go nie znasz
nigdy cie tam nie wziąłem
mimo,że nie byłaś powietrzem
nawet teraz  nie jesteś
i nagle nie wiadomo skąd stałem w kościele
brałem ślub
jacyś goście zasłaniali pannę młodą
nie moglem dojrzeć jej twarzy
bylem ciekaw kto to jest
nie miałem pojęcia kto to jest
i gdy ja ujrzałem
uspokoiłem sumienie
była ładna i ciekawa
uśmiechała się przez łzy
zakochana
obca kobieta
i sama wiesz
oczywiście,ze chciałem z nią seks
rozebrałem ja jeszcze w drzwiach
przed wyjściem z kościoła
rekami sprawdzałem czy rzeczywiście jest moja i czy mi ufa
ze nie zmarnuje jej ciepła
ale nie byłaś to ty
i to mnie zbudziło
umyłem twarz i mokrymi rękami właśnie pisze o tym śnie
chyba do ciebie
żeby uspokoić samotność
bo właśnie oszalała
i do rana
nie da mi już spokoju
samotności
nie da się
wyruchać

młode kobiety

młode kobiety są jak dzieci
promyki słońca
chcą za wszelką cenę udowodnić
że nie są już dziećmi
niedojrzałe piersi
dojrzała bielizna
pęczniejący w ustach
gorący
lęk dorosłości

i te warkocze kolorowych opowieści
plecione bez ładu i widzialnego końca
ich śladem
chcą jak najszybciej uciec z bezludnej wyspy
nie rozumiejąc jej bezpieczeństwa

nie rozumiejąc że świat
składa się tylko z bezludnych wysp
i życie
to żegluga między nimi
od mężczyzny do mężczyzny
od dziecka do dziecka
od powierzchni do dna
każdej minuty każdego następnego i poprzedniego dnia oddania
gdzie czekasz
na młode kobiety przez noc
wyrzucone na brzeg twoich ramion
którymi gasisz ich światło
by poruszone w ciemności
gdy w ciemności wyjdziesz z siebie
wiedziały, jak żyć
gdy życie oddycha już tylko twoim wspomnieniem

TO DLA CIEBIE

jezeli pozwolisz jej umrzec
kazda milosc jest spelniona
jej chore slowa
dzwonią  w uszach nad ranem
w brzasku odartym z kobiety
z ktorej wilgotnego lona
zaklinales sie w cierpliwosc
bezszelestnie czuwajacego  aniola

to takie proste
po co wstawac
kiedy codziennie
ledwie doganiasz dzien wczorajszy
i kazdą minute musisz odczekac
jak wiecznosc
dlatego dzisiaj spie w ubraniu
i tylko mysli pobiegna nagie
do raju utraconego zbyt wczesnie

jeżeli pozwolisz jej umrzeć
miłość jest spełniona
jej chore słowa dzwonią w uszach nad ranem
w brzasku odartym z kobiety
z ktorej wilgotnego łona
zaklinałeś się w cierpliwość
bezsennie czuwającego anioła

to takie proste
po co wstawać
jeśli codziennie ledwie doganiasz dzień wczorajszy
i każdą minutę musisz znowu odczekać na schodach
pod drzwiami do snu

dlatego dzisiaj śpię w ubraniu
i tylko myśli pobiegną nagie
do raju utraconego bez słowa

 

Uwiedziony

lądy
zaginione w swietle minionego czasu
to jedyna nadzieja zyjących marzen
widzialna bajka
ksztaltem kiedys blekitnego nieba
spisana z dziecinnych modlitw
do kamienia
do drzewa

ona ciązy
brzemienna w swiadomej pustce
miedzy dwoma myslami
zerwanego ze snu czlowieka
w Edenie
energia kosmosu
zakleta w soczystosci grzesznego owocu
kwitnacej Mlecznej Drogi

tam dąże
uwiedziony objetnicą ziemi niczyjej
przede mną
i oby na zawsze po mnie
nieziemsko ciezka
koleją losu