dotyk

opadla burza
w wirujacej nocy
zgonila prerie pod siebie
granatowe powietrze
wsiaka do samochodu
przeze mnie
na szybie
krople deszczu
rytmem
opowiadaja o olowianym niebie
w ciemnosci
rozpostartym nad moim dazeniem

przysypjajacy
w oka roztargnieniu
zamieniam je w ramiona kobiet
w glowie
ich labadzie szyje
ugiete
zbudzone cieplem dotyku
w gorzkim jeziorze przeszlosci
wstaje slonce nareszcie
gdzies plyne

i nagle droga
moze sie nigdy nie konczyc
zaklinam spirale wiecznosci
by tanczyla muzyką
kazdego stworzenia
i prosze
wszystko juz jednym
we mnie sie rodzi
slodycz i gorycz

i kroki
podziemnego przejscia
stad do nieskonczonosci

na dloni wyrazny zakret rzeki
Boze
zamknijmy  oczy
i  w  ogien

bezwolnie opadła burza
w nocy wirującej
zgoniła prerie pod siebie
granatowe powietrze powoli
wsiąka do samochodu przeze mnie
na szybie
załzawione krople snu rytmem uderzeń
opowiadaja o cielcu ołowianym
ofiarze misterium
rozpostartym nad moim dążeniem

przysypiając
zamieniam świat w ramiona kobiet
w głowie ich łabędzie szyje
ugięte
zbudzone cieplem dotyku
w gorzkim jeziorze przeszlosci
wstaje slonce nareszcie

 droga
może sie już nigdy nie kończyc
zaklinam spirale wiecznosci
by tańczyła muzyką
każdego stworzenia

i kroki
podziemnego przejscia
stad do nieskonczonosci

na dloni wyrazny zakret rzeki
Boze
zamknijmy  oczy
i  w  ogien

charleston

robily zdjecia do jakiejs gazety
jakiegos poludniowego wydarzenia
i nie byly lesbijkami
calowaly sie na dziobie
pijane
jedna trzymajac sie mojego ramienia
druga wczesniej
niezdarnie rozpinala mi rozporek

pozniej Amy poszla
i tylko slyszelismy jej klotnie i smiech
zostala Niemka z niebieskimi oczami
wariatka
ktora chcialem

spodnie zsunela bez slow
patrzac mi w oczy
szukajac w nich swiatel i portu i nocy
pozadaniem chciala
abym dotknal jej kolan
pozniej wsadzila kciuk do mych ust
i trzymala mnie  za szczeke
jak agesywne zwierze na wodzy
chorobliwie pazerne jej ciala

czujesz roznice ?
-nie
scisnij
mocniej
jeszcze

-zloto,nie.Nie czuje
-sa wszystkim
-sa piekne

wtedy jej reka  nabiegla krwia
i sztywna targala ma glowa na boki
paznokciem ranila dziaslo
czemu nie widzisz roznicy ?
czemu nikt nie widzi ?
mam dosyc

placz
milczenie
od miesiaca
biore chemioterapie
i tylko ja widze
te kosci
ktore sie rozplywaja
we mnie
i nie mam ochoty,chlopcze
ale dobrze
za ty masz
Boze, jak dobrze

wyjela kciuk
wsadzila jezyk
moze zeby wylizac rane
i po idiotycznej klotni
wytargala Amy
za rece
poszly
a przeciez tylko godzine wczesniej
poznalem ja
teraz wiem
ze na zawsze

Poranek nadziei

stąd
raczej daleko
nie ma odwrotu
oni już widzą ciebie na końcu drogi
nie chcesz zawieść
nieomylności zawieszonych w powietrzu
ich święty śmiech
gdy ważysz na larwie języka
kamienny
przyziemny
spokój

ale to nie ja
i to nie my
to tylko ciało
zdradzone przez duszę
a w środku ty
sponiewierany
skonany

może wreszcie trzeba się odwrócić
i pójść w cholerę
za siebie
w tym ciele
nie dałbyś
funta kłaków

cud

przed śmiercią
spieszymy sie do siebie w wielu osobach
ja staję się
on
ona
ono
i ty

ja staję się
oni
one
wy
i my

w liczbie mnogiej ja to przejetę my
cud wszystkich jedności
w wielu osobach
przed śmiercia każdego
drzewa w lesie

W studni

ramy pamieci
drewnianymi liniami
uczepione glebi obrazu
nieme
przybite do sciany placzu
krzyzem po drodze obledne
demony ludzkiego halasu
tanczace ikony
wszechwladnie obecnej smierci
po co
po co zawiesilem je dla ciebie
zamiast barw na niebie
i teraz placzesz
w bezgwiezdnej spowiedzi nocy
kiedy slowa w uniesieniu
wynosza Boga
a w studni ciemnosci mra
kataryniarze naszego czasu
po co
ograbilem cie z mego nasiona
z trzymania cie
przy zyciu

pojde na Boga

mam czas
ujalem go
slowami
przestal rzucac sie do oczu
bo moj czas
odkad pamietam
do gardla
pchal sie piachem i strachem skazanych

na koncu jezyka jest ostrze
rozcinam nim chwile
wycieka
miedzy palcami
mieso dziecinstwa
swiecenia nigdy nie bylo
nie bylo pragnienia wiecznosci
jedynie spokoj spetanej ofiary

mam czas
na sobie
tylko moj
ekstrawagancki ciuch
palto ze skory i kosci
zlojonych i przebudzonych
w ktorego polach chowam serce
i nim pojde na Boga
zamierzyc sie

W życie

znowu wtrącono mnie w cudze
w obce
w życie

przepatrywanie ograniczeń
krzyczę w malignie
od ściany do ściany
ćma wokół lampy
cień w labiryncie
kapłan na pastwie ołtarzy
zbyt mądry by zburzyć świątynie

znowu wtrącono mnie
w chwilę

Po latach

boję się poruszyć
niech ten strumień
płynie przeze mnie
zatruty

fotografie kobiet których kręgosłupy uginały się posłusznie
pod moim ciężarem
orgazmem
ołowiem wulgarnych skojarzeń
zamiast nieba
chory błękit żył ucieleśnienia
i myśli zdarte do pierwszej krwi twojego odejścia
kiedy zrozumiałem że to ty
i tylko ty
otworzysz me oczy
ale będzie to po latach uwięzionych w trzęsawisku jednej z tych
najbardziej samotnych nocy
obcej
gdzie nie poznam cię
zagubiony w myślach
o pogoni za owocem twojego ciała
kiedy byłem zawsze młody
i piękny

downtown

to
że odlecę
powiedziały mi ptaki na wysokościach
ich skrzydła
biją o ściany powietrza
biją po betonowych oczach
dolnego miasta

to że odejdę
powiedziały mi ściany dni
wygasłe zakłócenia światła
w piętrach wieżowca do nieba
wyższego ja

z rana kawa
boso do okna
na parapecie wolność pocharatana
martwa
same pióra i śmierć
kark połamany o przezroczystość okna

kto to wszystko posprząta
po mnie?

Płuca powietrza

milczę
ale ty
możesz mi powiedzieć co myślisz
możesz nawet myśli swoje we mnie wyśnić
ubiorę je w zielone wstęgi i  wybiegnę w siebie spokojem i śpiewem
wybiegnę w lazurowe morze
ja-żywioł
zanurzony w żywiole błekitu ciebie

na dnie wspomnień płuca nie bolą słowem
my
dwa koty
głodne jak psy
wtedy
dzieci jeszcze