chodzi O’to

chodzi O’to
i nie wie co ze sobą zrobić
O’to jest w sumie wszędzie i nigdzie
i nigdzie i wszędzie nie znajduje siebie
żeby dalej iść
nie ma już sił
możne pochodzi więcej nie dalej
a dłużej
a może O’to już nie chodzi
postoi sobie we wreszcie
rozmyśli się
na drobne żarcie i sen

wszystko-jedność

wszystko-jedność jest wyleczeniem z uczulenia na ludzkość
wszystko-jedność bywa śmiertelnie odważna
rzuca się do czasu
miejsca
akcji
myli bezpojęcia
i idzie dalej w ramach jedności z wszystkością
namacalnego i nienamacalnego
lubi ciepłość i wilgotność pierwszego
na każdym końcu który zwisa lub nie
i taka jest prawda

po obu stronach

to nie tylko twarze
otrzyj je o ścianę
w której żyjesz
zaklęty

odwrócą się od ciebie by zobaczyć więcej
w punkcie zaczętym słowem
czerwoność cegły
przestanie być twoją winą
krew i chore sny
rozstępy rzeczywistości zrobią swoje

ta ściana jest dla każdego przepisana
niezależnie od życia i śmierci
po obu stronach

stamtąd

hybrydy są płoche
mają sny
ociekają pojedynczymi
zagubionymi myślami
głodem
z obu stron życia i z obu stron śmierci

ich niebieskie ciała
pełne odwróconych
wypaczonych luster
szkieł nieba
powiększających poczucie piękna
ponad proporcjonalność każdego niezrozumienia

hybrydy za noc
naśladują drogi do gwiazd
pętają się same na znak potulności z przyszłością
na ustach kosmosu
straszącej

zmęczony sobą
na ich widok
dziękuje ci Boże

stamtąd

pijana mszyca

Czasami tak milo
razem z Ziemia
pokrecic sie wokol Slonca
zamiast z pasozytami
jak pijana mszyca
zygac tylko dla pieniadza 

 

inni ludzie

gdyby nie inni ludzie
nie wiedzialbym
ze ja to ja
nawet oni
poznaja mnie juz tylko po slowach
w slowach jest dusza
rzucam dusze na wiatr
i oni slysza
jej spiew
ktory kiedys musze zdusic w sobie
aby isc dalej

tylko siciany

mamy sobie do wypowiedzenia cale zycie
pare pokoi
z ktorych pozostaly tylko siciany
zwiedle kwiaty z ogrodu
w ktorym zasadzilem twoje marzenia
zasnalem

i niech juz tak zostanie
do wniebowziecia bez ciebie

chce cisze

z tej mordy juz nie wyjde
wiec sie urodze na nowo
rysy nabiegle nad przepasc
zmeczone
patrzeniem w cien no dole
na dnie

zdarlem kazde buty
dochodzac do niego

i moze czas
w koncu zamknie sie
jebany wariat
za plecami
chce cisze

bez dna

z resztek dnia
odbudowalem wreszcie noc
schron
nie aby zasnac
ale by w strugach ciemnosci czterech scian
ujrzec swiatlo
spojrzec prosto w twarz
nie jednej a kazdej
bez dna
niesmiertelnosci cudem
nie do ocalenia

Mario panno

Ubralem sie w to zycie
i pod nim nagi
poszedlem w ten swiat rozkurwic sie o sciany i inne kwadraty
sie tylko
i idzie mi sie dobrze

najswietsza Mario panno
zawsze dziwico