Żegnam
urodziłem się pod psem
w mieście
którego dachy sięgają ramion nieważkości
a pijane ulice wiją
w nieskonczoność buntu życia
w ślepych zaułkach tego miasta
dorodne ulicznice
postradały moje zmysly
kamienne łby
zakute
zdeptane
zmieszane z błotem łzy
nasienie Warszawy i Wisły
zapach szminki
lnu
dotyku łona
Nad ranem uciekałem przed sobą
w dziurawych kieszeniach
zachowałem jedną twarz
owiniętą w gazetę
odjetą od ust
świateczną rybę
w potrzebie i w biedzie
nic nie mówienia
jej rany
przeglądałem poźniej w kałużach krwii
w szramach
napiętych mordem stuleci
z gwałtownych pochodów do śmierci
za każdym razem tak własnej
o której bydło udaje że nie wie
i tańczy na grobach
poźniej był raj i słodycz ramion
rysy stęrzałe
napięte
okładałem twoimi ustami
puchły
spijając leniwym językiem
szorstość moich myśli
teraz
nowonarodzony
widząc wstecz
niewybaczalnie żegnam się
Polsko
Leave a Reply
Want to join the discussion?Feel free to contribute!