jeszcze niejutro

jeszcze niejutro
to pora nocy
z której wystaje strasznie ciemność
żebyś mógł się złapać kiedy spadasz
na pysk
w brud świadomości
powleczony
skrępowany bólem
skonanym
psem Bożym spadasz

obudż się
nawet Aniołowie uciekli
obudż się
potwór
obudż się
do kurwy nędzy
potwór
wstań
z tego piekła samemu

idę tam

Skąd wiem to
czego wolałbym nie wiedzieć
gdybym wiedział co to jest

I dlaczego idę tam
gdzie to mówi, żeby nie iść
sam
sobie wreszcie wierny
i znaczenie jest niestety tylko w tym
i tylko tym
pośród wszystkich ślepych kół
w których się staczałem wcześniej
omamiony snem

nie wiem
nie wiem

poszycie wnętrza

do czego się spieszysz głupcze ?
co zostawiłes w przyszłości na póżniej?

obejrzysz się tylko za siebie zamiast zapomnieć
pójdziesz w popiół
zmęczenie wędrujących stad zmiecie cię z roślin życia
bezmyślnie wlekąc za cieniem
wszystkie końce
więzy
poszycie wnętrza
bezdźwięczną śmierć powietrza
którym już nie oddychasz

a miało być tak pięknie
w ciemności
miałeś bez słowa budzić
i mordować słońce

naśladuje

ja tylko naśladuje to życie
pozostawiło po sobie i dzień i noc
i każdy następny sens
odkryłem
w jego ucieczce przede mną

spokojnie
na skraju przebudzenia ze snu
czekam aż wyjdzie przywitać się
rozpromienione śmiercią

pijany życiem

moje szczęście odebrało sobie moje życie na zawsze
zresztą niewiele zawsze zostało
trochę na dziś
trochę na jutro
pozbieram jeszcze z podłogi pod następnym niebem
może starczy do ostatniego Księżyca
o Słońce nawet nie pytam zmęczony patrzeniem w strach
znowu się dobija
pijany życiem

do następnego dnia

Poniedzialek
odebrałem wreszcie telefon od siebie
gdzieś w środku
nawet nie wiem
który język przyszedł mi do głowy
jakiś zapętlony bełkot z lotnisk i poczekalni
do następnego dnia

śmierć
fuck it
pokaże jej tylko fotografie
ale nie biorę jej ze sobą
niech sie ogarnie
histeryczka
zanim pójdziemy dalej

w opozycji

jestem juz tylko workiem
mam dno
i  dziurę
w opozycji do siebie
i to co mogło je rozdzielać
rozsypało się na dniach
które bezustannie łapałem
powleczony sobą
żeby wypełnić pustkę

bycie workiem
dławi

Żydzi nie święceni

obudziłem się
ale pomyliłem życia
miała być Palestyna
jest Polska Atlantycka
w Ameryce
trochę Meksyku
Żydzi w mercedesach
nie święceni
obcy

po której stronie jest ciemniej?
może to wściekła granica imperium z prochów i łez
i będę skakał przez mur
znowu
w nieskończoność następnego odejścia
Ja zwierzę
Ja Bóg
z zapomnianego kosmosu

morze rozstąpi się
wróci
zatrze ślady na grzbiecie
po którym samotnie biegłem
by nie widząc końca
dojść
do następnego siebie

on

nie muszę być niczym
jestem tym czym chcę
gdziekolwiek
i odchodze od siebie tylko tam
gdzie sen
nie ma już końca
ale to nie ja
to ten sam
co jest w zawsze
on

nie ma już czasu

jak chcesz inaczej niż bólem
przywiąząć się do życia?

przecież idioto miłość pęka
targana na siłę w góre serca, szczęście
rwie się
po szwach pozostają szramy na niebie
znowu spadasz
znowu nabrałeś zbyt wiele siebie
i w tym końcu
i w każdym jeszcze
nadal czekasz
a potem było za wcześnie
i co z tego,
że obudziłeś się
skoro nie ma już czasu
w żadnym
z twych snów