pozbieram się

pozbieram się na samym dnie
nie niżej
i tylko twoimi słowami
tak będzie najłatwiej
zaglądać w blask twojej twarzy
jej rysy
tak nieokaleczone a jednak słone od łez

jesteś moim oceanem
moje ostatnie kochanie
widzę cię przez mgłę
nie zgub się dla mnie

czasu jedzenie

tak dawno nie jadłem strachu
a nawet jeśli
jakoś nie trawię

to jest chore
przecież wiem ze najwyzszy czas
smieje sie już ze mnie
opetany sen
gdzieś obok
samo koło

Opętany Czasie
Najwyższy
Spełniony
ale nie w duszy
zamknij się już

w kolejce

odebrać świat
którego nigdy nie miałem
a który mi jednak zabrano
jak?

zmęczony powrotami ponad siły każdej Opatrzności
ile razy można rodzić się
w jednym życiu
pozostawać zawsze sobą?
przejawiać
między ścianami kolejnych złudzeń cywilizacji
porżniętą ofiarą
przestrogą dla ofiar pokornie stojących
w kolejce milczącej za tobą?

to wszystko już było lecz ciągle nadchodzi
z mocą odbieraną nam wszystkim
tak ciężko podnieść się
pozbierać
palcami rozpalone drzazgi i odejść
w następną pod słońcem przyszłość
jej ciemność

 

Noce

noce
oddają mi ciemność na przechowanie
Słońce złamało się gdzieś na horyzoncie
nawet krwawi
i ja mam teraz to tulić
jakbym nie miał swoich ciemności
na karku
ocalonym od ścian

zapalę papierosa
kupię czas i zjem go bardzo powoli
niech się wściekają zanim dojdą do siebie
gdzieś między sercem, a wątrobą we mnie
te zagonione na niebie
cienie gwiazd

jak dobrze, że jesteś
schowaj mnie w sobie na chwile
a jak minie
z wszystkimi ciemnościami pogonię za słońcem
naprawić je
dla ciebie

dałaś mi siłę
by znowu łamać skrzydła

 

w tym lesie

oderwałem się od siebie
bo
strasznie męczące
jest własne ciało
przywiązane do Ziemi widzialnym początkiem
niewidzialnym końcem
kłótnią zmysłów
snem
o zawsze płonącym drzewie

w tym lesie
myśli to spłoszone zwierzęta

i wszystko przez chwilę tylko
zaszła mnie od tyłu kiedy oczami szukałem
uszminkowanej zabawki
z głosem
dotykiem
ciepłem schowanym między udami

w myślach
okładałem nim twarz i leżałem
kiedy trawa bezszelestnie umierała
oddając mi zapach
wczesnej zimy

Oswojenie

nie umawiałem się na nic specjalnego
chciałem je przespać
to życie
złapać oddech przed następnym
z którym wiązałem większe nadzieje
to
miało być tylko przedsionkiem
oswojeniem
próbą rozprostowania kości na grzbiecie
krzyżu
ale ciągle się budzę
kiedy w tej martwej przestrzeni
za ścianą
ludzie ze szczęśliwszego końca
wieszają psy

gdyby drzewa nie mialy ramion
kto dzwigalby za nas to cale slonce

kazdy promien na wage zlota
kazdy cien
z ktorego wyszlismy
konczy sie homontem widzenia
nieobliczany w konsekwencjach
exodus ziaren zycia

tu nie jest lekko

isc
pod góre dni
do diabla

wiec

jezeli masz dlonie
dzwigaj
jezeli masz serce
dzwigaj

jezeli masz szczescie
dzwigaj

złoto odezwie sie w tobie kosmosem
i wczesniej i pozniej
powiedz
czy to nie jest piekne?

[one_half_last]

wiem, ze kiedys sie spotkamy
bedziesz jednak juz blizej Boga niz mnie
starsze kobiety
rozpalone do zycia młodością w ramionach
bezwiednie
nic nie znaczące promienie
umieraja w obcych miastach za wczesnie
znowu
bedzie tak pozno
czas ucieknie
przez skurwysyńskie granice
dla zwierząt ciągle pętanych
teraz wiem, ze byłem
tobą pętany codziennie
granice
wygrały z miłością

są dni
których końca
nawet ślęcząc nad nimi
już sie nie doczekamy
umrą po nas
chodząc samotnie
zmęczone bólem
na dziurach w Ziemi
które nam wykopano
ale to szansa na inny początek
pamietasz, jak wierzyliśmy
ze mieszkaliśmy nad Nilem
budowałem zamki z piasku dla ciebie
znowu
nie umiałem znaleźć się w czasie
znalazłem się w tobie
kochanie
nie boj sie
katolicka
niebianska
Zydówko z Polski

i ten swetr, ktory mi zrobilaś
dla żartow
z imieniam Ra
to nieprawda
nie pozwoliłbym umrzeć niczemu
bezmyślny
zgubiłem go w Londynie
ale wróce tam
Bóg wie kiedy
dowiedz się i czekaj tam na mnie
o tej samej porze
Taurus bedzie tańczył na niebie
to wiem
Aniu
spróbuję być straszy na ciele

 

Miało by inaczej

Wczoraj
chciało ze mną zostać na zawsze
ale obudziło się do życia i poniosło mnie do Dzisiaj
jestem sam
sobie winny
odejścia w przyszłość

miało być inaczej
jednak wróciłem w cienie, których niedłgo nie będzie
w sasiedztwo dnia, nocy, w pragnienie
miałem milczeć
zostałem życia śpiewem łabedzim
pieśnią bez słów
psem
uwiązanym bezmyślnie do śmierci

Mój Dom

mój dom

miał w sobie ręce i śpiew

miał

 

mój dom

miał w sobie szczęście do gwiazd

spedzonych nocą do okien zdziwionych bardziej niż ja

i zmarł

deszcz
powiedz mu wiersz o rzekach płynących w powietrzu
a cie wysmieje po kreana środku każdego oceanu
zanim pozbiera się kroplami